czwartek, 15 marca 2018

Czy „polityka historyczna” to propaganda?






Mnemosyne bogini i uosobienie pamięci
W słowniku politologii nie ma pojęcie „polityka historyczna”, czy „polityka pamięci”. Nie mniej jednak, faktem jest, że to państwo kształtuje poprzez system i program edukacyjny, decyzję o budowie pomników, tablic, monumentów, nazywanie placów i ulic czy właściwe instytucję świadomość narodową, a co za tym idzie wyobrażenie obywateli o kraju, w którym żyją. Tegu typu zabiegi mają na celu nie tylko wewnętrzną konsolidację danej zbiorowości, ale stworzenie pewnego spójnego przekazu, którego odbiorcą jest środowisko międzynarodowe. Mogą to być działania oficjalne np. „Strategia Polskiej Polityki Historycznej”, lub nieformalne, dyplomatyczne zmierzające do promocji danego kraju na świecie. 

Podstawowe pytanie dotyczące polityki historycznej brzmi, czy jest ona propagandą? 

Odpowiedź na nie jest trudne, niejednoznaczne i zawsze może budzić sprzeciw. Wynika to z faktu, iż oba pojęcia – polityka historyczna i propaganda są pojęciami nieostrymi.  Dodatkowo należy uzmysłowić sobie, że czym innym jest propaganda w kraju totalitarnym, a czym innym w kraju demokratycznym. I w mojej opinii, to w tym rozróżnieniu należy szukać odpowiedzi. Propaganda w kraju totalitarnym jest narzucona, odgórna, bez możliwości sprzeciwu, natomiast w kraju demokratycznym jest pochodną kultury, tradycji, doświadczenia i konsensusu społecznego. Innymi słowy jest to zgoda na określoną interpretację rzeczywistości, której ucieleśnieniem jest np. system edukacyjny, albo właśnie polityka historyczna. 

Czy jest to propaganda? 

Tak. Ale nie jest to propaganda totalitarna. I tak, moim zdaniem należy definiować politykę historyczną, jako opowieść o sobie. Używając innych pojęć, można stwierdzić, że to polityczny marketing czy reklama. Eksponowanie cech, zdarzeń czy miejsc mających na celu budowę dobrego wizerunku, który ma bezpośrednie przełożenie na profity np. płynące z inwestycji czy turystyki. Kolokwialnie obrazując, dlatego o egipskich piramidach mówi się, jako o jednym z cudów świata a jak o miejscu kaźni tysięcy niewolników. Dlatego francuska rewolucja to miłość, równość i braterstwo, a nie gilotyna. Dlatego Portugalia i Hiszpania to kraje odkrywców, a nie kolonizatorów i łupieżców. Politykę historyczną prowadzi każde państwo świata. Jej elementem propagandowym jest społeczna zgoda na upublicznienie wizerunku kraju. Nie ma ona na celu zmiany rzeczywistości, ale zwrócenie większej uwagi na pozytywne aspekty historii, ustroju i kultury danego narodu oraz jego wkładu w rozwój ludzkości. 

Utożsamianie polityki pamięci z twardą propagandą, to tak jak utożsamiać każde państwo z władzą totalitarną. 


niedziela, 4 marca 2018

„Nieoczekiwana zmiana miejsc”




„W Polsce opozycja jest totalna. Nie może powiedzieć, że władza robi coś dobrze”. Drogi czytelniku, powyższy cytat to nie opinia braci Karnowskich, czy któregoś z redaktorów „Gazety Polskiej” na temat PO, .Nowoczesnej czy PSL. Te słowa wypowiedział Jacek Żakowski w telewizji TVN24, w dyskusji po drugiej turze wyborów prezydenckich w 2015 r. Oczywiście powyższe słowa miały na celu dyskredytacje opozycji (wtedy PiS), jako nic nie wnoszących awanturników. Ten sam redaktor Żakowski, po przejęciu władzy przez partię Jarosława Kaczyńskiego stwierdził z rozczarowaniem: „Ja prawdę mówiąc wyobrażałem sobie, że KOD będzie czymś w rodzaju, użyje takiej analogii może ryzykownej, ale efektywnej… Czymś w rodzaju polskiego Hamasu”.
 Kiedy człowiek ogląda programy publicystyczne, czyta artykuły czy odtwarza linię argumentacji politycznej, która miała miejsce w polskiej debacie publicznej kilka lat temu (w niektórych przypadkach kilka miesięcy temu), odnosi wrażenie, że bierze udział w eksperymencie socjologicznym, niczym bohaterowie filmu: „Nieoczekiwana zmiana miejsc”.

Czy pamiętacie państwo amerykańską komedię z 1983 r. pt. „Nieoczekiwana zmiana miejsc” (ang. Trading Places) – tym, którzy nie widzieli gorąco polecam. W filmie Johna Landisa dwaj niezwykle bogaci, starsi potentaci rynkowi, bracia Duke (Randolph i Mortimer) postanawiają przeprowadzić eksperyment socjologiczny (społeczny), polegający na zastąpieniu swojego najlepszego pracownika, pochodzącego z wyższych sfer, wykształconego Louisa Winthorpe'a III, drobnym złodziejaszkiem i włóczęgą Billym Valentinem (w tych rolach Dan Aykroyd i Eddie Murphy). Mało to dowieść, że pozycja społeczna, punkt widzenia i moralność nie wynikają z indywidualnych predyspozycji i pracy jednostki ale są wynikiem wpływu środowiska społecznego, w jakim dany człowiek funkcjonuje. Louis Winthorp III był człowiekiem o nienagannych manierach, wysokiej kulturze osobistej i stylowej prezencji. Absolwentem renomowanych uczelni amerykańskich oraz członkiem i bywalcem klubów dla dżentelmenów. Dla braci Duke zajmował się analizą rynków finansowych, za co był sowicie wynagradzany. Stanowił całkowite przeciwieństwo Valentina, którego w najkrótszy sposób można scharakteryzować jako oszusta, włóczęgę i nieudacznika. W jednej ze scen obaj panowie wpadają na siebie na ulicy. Winthorp III uważa, że nie był to przypadek, ale próba kradzieży teczki z pieniędzmi. Valentin zostaje aresztowany przez policję. Bracie Duke, którzy byli świadkami tego wydarzenia, postanawiają wykupić niesłusznie oskarżonego z więzienia i pozbyć się Winthorpa III, poprzez wrobienie go w defraudację i handel narkotykami. Zdaniem Mortimera Diuka, Louis Winthorp III nie był jedynie wytworem (produktem) środowiska społecznego, w którym żył, tak jak sugerował jego brat, ale miał odpowiednie, niewyuczalne, indywidualne  predyspozycje do osiągnięcia sukcesu w każdych warunkach. Początki eksperymentu bywały trudne, jednakże po niedługim czasie Billy Valentin zrywa swoje stare znajomości, nazywając dawnych przyjaciół „darmozjadami” i „szkodnikami społecznymi”. Ich styl bycia, zaczął być dla byłego włóczęgi obiektem drwin i krytyki. Natomiast Louis Winthorp III zaczął kraść, pić oraz ubliżać tym, którzy są bogaci nazywając ich „snobami”, „bufonami”, czy  ludźmi nie mającymi styczności z rzeczywistością. 
Wracam wspomnieniami do tej komedii ilekroć przysłuchuję się polskiej debacie politycznej i publicznej. Nieoczekiwana zmiana miejsc miała i nadal ma miejsce w polskim życiu, dziwne jest to, że jej uczestnicy tego nie dostrzegają (albo uważają nas wszystkich ze głupców).  Przykład? Głosowanie nad drugą kadencją na stanowisko Przewodniczącego Rady Europejskiej dla Donalda Tuska w marcu 2017 r. Gdy rząd PIS dążył do jego odwołania, posłowie PO, .Nowoczesnej i sprzyjające tym partiom media grzmiały, że to niebywałe by spory oraz wewnętrzne animozje przenosić na grunt międzynarodowy. „Z powodu własnych kompleksów, nienawiści i żądzy zemsty, chcieliście zablokować Polaka na tak ważnym stanowisku (…)” – mówił z mównicy sejmowej Ryszard Petru.  W odpowiedzi słyszał, że Tusk stracił prawo do reprezentowania polskich interesów, a jego zachowanie jako Przewodniczącego bywało skandaliczne. 
Identyczna sytuacja miała miejsce w lutym 2018 r. z tym, że nie chodziło o Donalda Tuska ale Ryszarda Czarneckiego, który miał stracić (i stracił) stanowisko Wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Głosowanie było tajne, ale wnioskując z medialnych wypowiedzi europosłów PO, nie ma wątpliwości jak głosowali. „To Ryszard Czarnecki zaszkodził Polsce. Nie ja sprowadziłam dyskusję do tego haniebnego poziomu”. Tak Róża Thun komentowała zabiegi o odwołanie Czarneckiego. 
Inny przykład – oto cytaty „Władzadoszła już do takiego punktu, gdzie nie potrafi już rozmawiać z Polakami (…) Barierkipozostawiono czyli władza boi się ludu” . „(…) Wysłali grupę ponad 40 podchorążych do ustawiania barierek na ulicach Wiejskiej i Maszyńskiego. Miały oddzielać ludzi, którzy w niedzielę demonstrowali przed Sejmem w obronie Sądu Najwyższego. (…)
Kiedy barierki znikną i czego bronią,skoro parlament ma wakacje do 10 września? – Czekamy na sygnał od Straży Marszałkowskiej”. Sytuację, do których odnoszą się powyższe cytaty dzieli 7 lat. Pierwszy cytat pochodzi od oburzonej posłanki Beaty Kempy, która krytykowała obecną władzę (PO – PSL), że odgrodzenie barierkami i kordonem policji Pałac Prezydencki na Krakowskim Przedmieściu, to wyraz niezwykłej arogancji władzy, będącej w pozycji do całego społeczeństwa. Drugi cytat to wyraz oburzenia „Gazety Wyborczej” na barierki przed Sejmem ustawione przez władze PiS w 2017 r. Nie trzeba dodawać, że ta sama gazeta w barierkach sprzed 7 lat nie widziała nic złego, wręcz przeciwnie, były one konieczne przez wzgląd na bezpieczeństwo. 
Temat protestów ulicznych jest niezwykle szeroki, wart kilkunastu odrębnych artykułów. W tym miejscu mogę zachęcić, do napisania pracy dyplomowej o języku debaty publicznej, odnoszącym się właśnie do zorganizowanych grup społecznych protestujących na ulicach. Kiedy w 2010 r. „Kluby Gazety Polskiej”, Solidarni 2010, „Koliber” i inni, organizowali marsze i demonstracje na Krakowskim Przedmieściu, przez ówczesne władze i sprzyjające im media, byli wyzywani od oszołomów, oderwanych od rzeczywistości frustratów, antydemokratów a nawet faszystów robiących uliczne zadymy. Wystarczy, że rząd tworzy inna formacja polityczna i takie same uliczne protesty – tym razem organizowane przez KOD, „Obywateli RP” i innych, przez dawnych krytyków „rozwiązań ulicznych”, jawią się jako ostoja demokracji, świadome obywatelstwo, wyrażanie poglądów, obywatelski sprzeciw itp. A przecież działanie w jednym i drugim przypadku było takie samo (nawet wolnościowe hasła się powtarzały), jedne i drugie grupy stawiały swoje namioty, w których pełnili dyżury, podpisywali petycje, organizowali mitingi i marsze w obronie wolności. Należy w tym miejscu wspomnieć, że obecna władza, również używa tego samego języka w stosunku do dzisiejszych oponentów, jakiego niegdyś używali politycy PO – PSL (zadymiarze, oderwani od rzeczywistości, frustraci – jedynie faszyści zostali zastąpieni komunistami) . Gdyby jeszcze poszukać w gazetowych archiwach wypowiedzi tzw. autorytetów, to materiału badawczego wystarczyłoby na nie jednego socjologa czy politologa badającego „nieoczekiwana zmianę miejsc” w polskiej debacie publicznej organizowanej na ulicach miast. 
Warto zwrócić uwagę, że ten dualizm stanowi stałą tendencję, bez względu na poruszany problem. Weźmy np. kwestię rozliczeń historycznych. Jak Jan Tomasz Gros jeździ po całym świecie opowiadając o Jedwabnym, to redakcja „Gazety Wyborczej” nie może wyjść z zachwytu nad „dojrzałością w podejściu do odkrywania trudnych kart historii”, historii, która jak wiadomo nigdy nie jest czarno biała i kłamstwem jest mówienie wyłącznie o bohaterstwie Polaków w czasie II wojny światowej. Innymi słowy mity historyczne, a zwłaszcza te o nieskazitelności i politycznej drogi bez wyjścia trzeba, dla dobra narodu zdekonstruować. 
Co innego, gdy jakiś historyk zabiera się za mit Lecha Wałęsy, „Okrągłego Stołu” czy współpracy ze służbami PRL, wtedy nie mamy do czynienia z pogłębioną refleksją historyczną nad losami narodowymi tylko „historycznym rewizjonizmem”, „nurkowaniem w szambie” a co gorsza uczestniczymy w niszczeniu „mitu Solidarności” na świecie. 

Ostatnio z uśmiechem obserwowałem jak środowisko, które od lat pisze o „złotych żniwach Polaków” podczas wojny, o prześladowaniu przez II RP Ukraińców, Polakach jako narodzie, który jest antysemicki, ksenofobiczny, rasistowski itp., oburzyło się, że europoseł Ryszard Czarnecki rozsławia, szkodzące wizerunkowi Polski słowo „szmalcownik”. 
Jak już wspomniałem o Ukraińcach, nie sposób jest nie poruszyć akcji „Wisła”. Wiadomo, że wysiedlenie ze wschodu Ukraińców to była niesłychana zbrodnia. Zostali wysiedleni na zniszczony wojną zachód Polski, zmuszeni do osiedlania się w ruinach domów, jechali w nieludzkich warunkach w otwartych węglarkach,  zostali oderwani od swojej ojcowizny. „Za ten Wołyń, Ukraińcy tuż po wojnie byli niesłychanie niszczeni, byli przesiedlani gdzieś na Morze Bałtyckie, pod Słupsk pod Koszalin. Koszmary przeżyli straszne, i to nie zawsze ci co zawinili – niezwykłe męki”. (Ireneusz Krzemiński w TVN24). Co innego Kresowianie, wiadomo, że wysiedlenie Kresowian, to był niezwykły skok cywilizacyjny dla tych ludzi. Trafili na Zachód, korzystali z dobrodziejstw niemieckiej infrastruktury, osiedlali się w pięknych kamienicach, opuszczali wschodnie lepianki – słowem to był istny dar losu. A ci niewdzięczni, sędziwi dziś ludzie, jeszcze maja czelność twierdzić, że działa im się jakaś krzywda. Temat można kontynuować pisząc o wysiedlanych Niemcach (oczywiście nie w kontekście kary za II wojnę światową; jestem, przekonany, że prof. Krzemiński do takiego poziomu by się nigdy nie zniżył), ale jeśli Państwo pozwolą chciałbym w tym miejscu zwrócić uwagę na problem walk powojennych. 
Opieranie polskiego patriotyzmu na  micie tzw. „Żołnierzy Wyklętych” jest czymś okropnym, nieuczciwym i mało dojrzałym. Wiadomo, iż były wśród nich osoby co najmniej dwuznaczne, a poza tym walki z ZSRR po 1945 r. należy ocenić jako wariactwo, bo z góry wiadomo, że sprawa była przegrana. Co innego UPA. Wiadomo, że UPA nie zawsze było dobre, ale również wiadomo, że ci co ją gloryfikują odwołują się tylko i wyłącznie do aspektów bohaterskiej i niezłomnej walki z ZSRR przed i po 1945 r. – maja do tego prawo (oczywiście nie zrównuje w tym miejscu polskiego podziemia z UPA, ale staram się pokazać pewien sposób wewnętrznie sprzecznego myślenia i opisywania rzeczywistości w III RP). 
„Nieoczekiwana zmiana miejsc” to również przypadłość w kwestiach regulacji i deregulacji, wolności słowa oraz swobody wyrażania swoich poglądów. To temat na kolejną pracę dyplomową, jak w jednym przypadku rząd, który chce regulować kwestię społeczne, raz jest dyktatura a innym razem tworzy owoczesne prawodawstwo.

Reasumując, warto zachować dystans do polskiej debaty publicznej. Piszący te słowa jest ogromnym zwolennikiem i admiratorem wykreowanego w ostatnim czasie słowa „symertyzm”. Oznacza to, że opisując rzeczywistość należy w każdym przypadku, niezależnie od swoich sympatii czy antypatii, stosować te same kryteria, kanony wartości i mierniki. Wtedy i tylko wtedy w zglobalizowanym świecie, będziemy bardziej świadomi, że nasza opinia jest nasza a nie wtłoczona w głowę przez otaczające nas środowisko i nie bierzemy udziału w eksperymencie pt. „nieoczekiwana zmiana miejsc”.