„W Polsce opozycja jest totalna.
Nie może powiedzieć, że władza robi coś dobrze”. Drogi czytelniku, powyższy
cytat to nie opinia braci Karnowskich, czy któregoś z redaktorów „Gazety
Polskiej” na temat PO, .Nowoczesnej czy PSL. Te słowa wypowiedział Jacek
Żakowski w telewizji TVN24, w dyskusji po drugiej turze wyborów prezydenckich w
2015 r. Oczywiście powyższe słowa miały na celu dyskredytacje opozycji (wtedy
PiS), jako nic nie wnoszących awanturników. Ten sam redaktor Żakowski, po
przejęciu władzy przez partię Jarosława Kaczyńskiego stwierdził z
rozczarowaniem: „Ja prawdę mówiąc wyobrażałem sobie, że KOD będzie czymś w
rodzaju, użyje takiej analogii może ryzykownej, ale efektywnej… Czymś w rodzaju
polskiego Hamasu”.
Kiedy
człowiek ogląda programy publicystyczne, czyta artykuły czy odtwarza linię
argumentacji politycznej, która miała miejsce w polskiej debacie publicznej
kilka lat temu (w niektórych przypadkach kilka miesięcy temu), odnosi wrażenie,
że bierze udział w eksperymencie socjologicznym, niczym bohaterowie filmu: „Nieoczekiwana
zmiana miejsc”.
Czy pamiętacie państwo amerykańską
komedię z 1983 r. pt. „Nieoczekiwana zmiana miejsc” (ang. Trading Places) – tym, którzy nie widzieli gorąco polecam.
W filmie Johna Landisa dwaj niezwykle bogaci, starsi potentaci rynkowi,
bracia Duke (Randolph i Mortimer) postanawiają przeprowadzić eksperyment
socjologiczny (społeczny), polegający na zastąpieniu swojego najlepszego
pracownika, pochodzącego z wyższych sfer, wykształconego Louisa Winthorpe'a
III, drobnym złodziejaszkiem i włóczęgą Billym Valentinem (w tych rolach Dan
Aykroyd i Eddie Murphy). Mało to dowieść, że pozycja społeczna, punkt widzenia
i moralność nie wynikają z indywidualnych predyspozycji i pracy jednostki ale
są wynikiem wpływu środowiska społecznego, w jakim dany człowiek funkcjonuje. Louis
Winthorp
III był człowiekiem o nienagannych manierach, wysokiej kulturze osobistej i
stylowej prezencji. Absolwentem renomowanych uczelni amerykańskich oraz
członkiem i bywalcem klubów dla dżentelmenów. Dla braci Duke zajmował się
analizą rynków finansowych, za co był sowicie wynagradzany. Stanowił całkowite
przeciwieństwo Valentina, którego w najkrótszy sposób można scharakteryzować
jako oszusta, włóczęgę i nieudacznika. W jednej ze scen obaj panowie wpadają na
siebie na ulicy. Winthorp III uważa, że nie był to przypadek, ale próba
kradzieży teczki z pieniędzmi. Valentin zostaje aresztowany przez policję.
Bracie Duke, którzy byli świadkami tego wydarzenia, postanawiają wykupić
niesłusznie oskarżonego z więzienia i pozbyć się Winthorpa III, poprzez
wrobienie go w defraudację i handel narkotykami. Zdaniem Mortimera Diuka, Louis
Winthorp
III nie był jedynie wytworem (produktem) środowiska społecznego, w którym żył,
tak jak sugerował jego brat, ale miał odpowiednie, niewyuczalne,
indywidualne predyspozycje do
osiągnięcia sukcesu w każdych warunkach. Początki eksperymentu bywały trudne,
jednakże po niedługim czasie Billy Valentin zrywa swoje stare znajomości,
nazywając dawnych przyjaciół „darmozjadami” i „szkodnikami społecznymi”. Ich
styl bycia, zaczął być dla byłego włóczęgi obiektem drwin i krytyki. Natomiast Louis
Winthorp
III zaczął kraść, pić oraz ubliżać tym, którzy są bogaci nazywając ich
„snobami”, „bufonami”, czy ludźmi nie
mającymi styczności z rzeczywistością.
Wracam wspomnieniami do tej komedii
ilekroć przysłuchuję się polskiej debacie politycznej i publicznej. Nieoczekiwana
zmiana miejsc miała i nadal ma miejsce w polskim życiu, dziwne jest to, że jej
uczestnicy tego nie dostrzegają (albo uważają nas wszystkich ze głupców). Przykład? Głosowanie nad drugą kadencją na
stanowisko Przewodniczącego Rady Europejskiej dla Donalda Tuska w marcu 2017 r.
Gdy rząd PIS dążył do jego odwołania, posłowie PO, .Nowoczesnej i sprzyjające
tym partiom media grzmiały, że to niebywałe by spory oraz wewnętrzne animozje
przenosić na grunt międzynarodowy. „Z powodu własnych kompleksów, nienawiści i żądzy zemsty, chcieliście zablokować Polaka na tak ważnym stanowisku (…)” –
mówił z mównicy sejmowej Ryszard Petru.
W odpowiedzi słyszał, że Tusk stracił
prawo do reprezentowania polskich interesów, a jego zachowanie jako
Przewodniczącego bywało skandaliczne.
Identyczna sytuacja miała miejsce w
lutym 2018 r. z tym, że nie chodziło o Donalda Tuska ale Ryszarda Czarneckiego,
który miał stracić (i stracił) stanowisko Wiceprzewodniczącego Parlamentu
Europejskiego. Głosowanie było tajne, ale wnioskując z medialnych wypowiedzi
europosłów PO, nie ma wątpliwości jak głosowali. „To Ryszard Czarnecki
zaszkodził Polsce. Nie ja sprowadziłam dyskusję do tego haniebnego poziomu”.
Tak Róża Thun komentowała zabiegi o odwołanie Czarneckiego.
Inny przykład – oto cytaty „Władzadoszła już do takiego punktu, gdzie nie potrafi już rozmawiać z Polakami (…) Barierkipozostawiono czyli władza boi się ludu” .
„(…) Wysłali
grupę ponad 40 podchorążych do ustawiania barierek na ulicach Wiejskiej i
Maszyńskiego. Miały oddzielać ludzi, którzy w niedzielę demonstrowali przed
Sejmem w obronie Sądu Najwyższego. (…)
Kiedy barierki znikną i czego bronią,skoro parlament ma wakacje do 10 września? – Czekamy na sygnał od Straży
Marszałkowskiej”.
Sytuację, do których odnoszą się powyższe cytaty dzieli 7 lat. Pierwszy cytat
pochodzi od oburzonej posłanki Beaty Kempy, która krytykowała obecną władzę (PO
– PSL), że odgrodzenie barierkami i kordonem policji Pałac Prezydencki na
Krakowskim Przedmieściu, to wyraz niezwykłej arogancji władzy, będącej w
pozycji do całego społeczeństwa. Drugi cytat to wyraz oburzenia „Gazety
Wyborczej” na barierki przed Sejmem ustawione przez władze PiS w 2017 r. Nie
trzeba dodawać, że ta sama gazeta w barierkach sprzed 7 lat nie widziała nic
złego, wręcz przeciwnie, były one konieczne przez wzgląd na bezpieczeństwo.
Temat protestów ulicznych jest niezwykle
szeroki, wart kilkunastu odrębnych artykułów. W tym miejscu mogę zachęcić, do
napisania pracy dyplomowej o języku debaty publicznej, odnoszącym się właśnie
do zorganizowanych grup społecznych protestujących na ulicach. Kiedy w 2010 r.
„Kluby Gazety Polskiej”, Solidarni 2010, „Koliber” i inni, organizowali marsze
i demonstracje na Krakowskim Przedmieściu, przez ówczesne władze i sprzyjające
im media, byli wyzywani od oszołomów, oderwanych od rzeczywistości frustratów,
antydemokratów a nawet faszystów robiących uliczne zadymy. Wystarczy, że rząd
tworzy inna formacja polityczna i takie same uliczne protesty – tym razem
organizowane przez KOD, „Obywateli RP” i innych, przez dawnych krytyków
„rozwiązań ulicznych”, jawią się jako ostoja demokracji, świadome obywatelstwo,
wyrażanie poglądów, obywatelski sprzeciw itp. A przecież działanie w jednym i
drugim przypadku było takie samo (nawet wolnościowe hasła się powtarzały),
jedne i drugie grupy stawiały swoje namioty, w których pełnili dyżury,
podpisywali petycje, organizowali mitingi i marsze w obronie wolności. Należy w
tym miejscu wspomnieć, że obecna władza, również używa tego samego języka w
stosunku do dzisiejszych oponentów, jakiego niegdyś używali politycy PO – PSL
(zadymiarze, oderwani od rzeczywistości, frustraci – jedynie faszyści zostali
zastąpieni komunistami) . Gdyby jeszcze poszukać w gazetowych archiwach
wypowiedzi tzw. autorytetów, to materiału badawczego wystarczyłoby na nie
jednego socjologa czy politologa badającego „nieoczekiwana zmianę miejsc” w
polskiej debacie publicznej organizowanej na ulicach miast.
Warto zwrócić uwagę, że ten dualizm
stanowi stałą tendencję, bez względu na poruszany problem. Weźmy np. kwestię
rozliczeń historycznych. Jak Jan Tomasz Gros jeździ po całym świecie
opowiadając o Jedwabnym, to redakcja „Gazety Wyborczej” nie może wyjść z
zachwytu nad „dojrzałością w podejściu do odkrywania trudnych kart historii”,
historii, która jak wiadomo nigdy nie jest czarno biała i kłamstwem jest
mówienie wyłącznie o bohaterstwie Polaków w czasie II wojny światowej. Innymi
słowy mity historyczne, a zwłaszcza te o nieskazitelności i politycznej drogi
bez wyjścia trzeba, dla dobra narodu zdekonstruować.
Co innego, gdy jakiś historyk zabiera
się za mit Lecha Wałęsy, „Okrągłego Stołu” czy współpracy ze służbami PRL,
wtedy nie mamy do czynienia z pogłębioną refleksją historyczną nad losami
narodowymi tylko „historycznym rewizjonizmem”, „nurkowaniem w szambie” a co
gorsza uczestniczymy w niszczeniu „mitu Solidarności” na świecie.
Ostatnio z uśmiechem obserwowałem jak środowisko, które od lat pisze o „złotych żniwach Polaków” podczas wojny, o prześladowaniu przez II RP Ukraińców, Polakach jako narodzie, który jest antysemicki, ksenofobiczny, rasistowski itp., oburzyło się, że europoseł Ryszard Czarnecki rozsławia, szkodzące wizerunkowi Polski słowo „szmalcownik”.
Ostatnio z uśmiechem obserwowałem jak środowisko, które od lat pisze o „złotych żniwach Polaków” podczas wojny, o prześladowaniu przez II RP Ukraińców, Polakach jako narodzie, który jest antysemicki, ksenofobiczny, rasistowski itp., oburzyło się, że europoseł Ryszard Czarnecki rozsławia, szkodzące wizerunkowi Polski słowo „szmalcownik”.
Jak już wspomniałem o Ukraińcach, nie
sposób jest nie poruszyć akcji „Wisła”. Wiadomo, że wysiedlenie ze wschodu
Ukraińców to była niesłychana zbrodnia. Zostali wysiedleni na zniszczony wojną
zachód Polski, zmuszeni do osiedlania się w ruinach domów, jechali w
nieludzkich warunkach w otwartych węglarkach, zostali oderwani od swojej ojcowizny. „Za ten
Wołyń, Ukraińcy tuż po wojnie byli niesłychanie niszczeni, byli przesiedlani
gdzieś na Morze Bałtyckie, pod Słupsk pod Koszalin. Koszmary przeżyli straszne,
i to nie zawsze ci co zawinili – niezwykłe męki”. (Ireneusz Krzemiński w TVN24).
Co innego Kresowianie, wiadomo, że wysiedlenie Kresowian, to był niezwykły skok
cywilizacyjny dla tych ludzi. Trafili na Zachód, korzystali z dobrodziejstw
niemieckiej infrastruktury, osiedlali się w pięknych kamienicach, opuszczali
wschodnie lepianki – słowem to był istny dar losu. A ci niewdzięczni, sędziwi
dziś ludzie, jeszcze maja czelność twierdzić, że działa im się jakaś krzywda. Temat
można kontynuować pisząc o wysiedlanych Niemcach (oczywiście nie w kontekście
kary za II wojnę światową; jestem, przekonany, że prof. Krzemiński do takiego
poziomu by się nigdy nie zniżył), ale jeśli Państwo pozwolą chciałbym w tym
miejscu zwrócić uwagę na problem walk powojennych.
Opieranie polskiego patriotyzmu na micie tzw. „Żołnierzy Wyklętych” jest czymś
okropnym, nieuczciwym i mało dojrzałym. Wiadomo, iż były wśród nich osoby co
najmniej dwuznaczne, a poza tym walki z ZSRR po 1945 r. należy ocenić jako
wariactwo, bo z góry wiadomo, że sprawa była przegrana. Co innego UPA. Wiadomo,
że UPA nie zawsze było dobre, ale również wiadomo, że ci co ją gloryfikują
odwołują się tylko i wyłącznie do aspektów bohaterskiej i niezłomnej walki z
ZSRR przed i po 1945 r. – maja do tego prawo (oczywiście nie zrównuje w tym
miejscu polskiego podziemia z UPA, ale staram się pokazać pewien sposób
wewnętrznie sprzecznego myślenia i opisywania rzeczywistości w III RP).
„Nieoczekiwana zmiana miejsc” to również
przypadłość w kwestiach regulacji i deregulacji, wolności słowa oraz swobody
wyrażania swoich poglądów. To temat na kolejną pracę dyplomową, jak w jednym
przypadku rząd, który chce regulować kwestię społeczne, raz jest dyktatura a
innym razem tworzy owoczesne prawodawstwo.
Reasumując, warto zachować dystans do
polskiej debaty publicznej. Piszący te słowa jest ogromnym zwolennikiem i
admiratorem wykreowanego w ostatnim czasie słowa „symertyzm”. Oznacza to, że
opisując rzeczywistość należy w każdym przypadku, niezależnie od swoich sympatii
czy antypatii, stosować te same kryteria, kanony wartości i mierniki. Wtedy i
tylko wtedy w zglobalizowanym świecie, będziemy bardziej świadomi, że nasza
opinia jest nasza a nie wtłoczona w głowę przez otaczające nas środowisko i nie
bierzemy udziału w eksperymencie pt. „nieoczekiwana zmiana miejsc”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz